O Kościele katolickim w Chinach (WYWIAD)
Z o. Zbigniewem Wesołowskim SVD, dyrektorem Instytutu Monumenta Serica w Sankt Augustin k. Bonn, rozmawia o. Jacek Gniadek SVD
Jacek Gniadek SVD: To, że jesteś dyrektorem Instytutu Monumenta Serica, stało się dzięki śp. o. Romanowi Malkowi SVD, zmarłemu przed dwoma laty. Czy możesz opowiedzieć o tym?
Zbigniew Wesołowski SVD: Moje spotkanie z Chinami i z sinologią jest zasługą śp. o. Romana Malka SVD. Nasza przygoda i nasza przyjaźń zaczęła się, zanim wstąpiłem do Zgromadzenia Słowa Bożego w 1976 r. Rok wcześniej brałem udział w rekolekcjach powołaniowych i wtedy miałem okazję porozmawiać z o. Romanem, który był przed święceniami diakonatu. Rozmowa dotyczyła tematów światopoglądowych i sensu życia ludzkiego. Po święceniach kapłańskich o. Romana i moim wstąpieniu do zgromadzenia poczytałem sobie za honor, że mam z nim kontakt, tym bardziej że wyjeżdżał do Niemiec do instytutu sinologicznego. Kiedy przyjeżdżał do Pieniężna, umacniał mnie, żeby iść w kierunku sinologii. W Niemczech był pierwszym Polakiem pracującym w tym instytucie, pozostali byli Niemcami, jednak Niemcy mieli coraz mniej powołań. A ja od najmłodszych lat interesowałem się Chinami, fascynował mnie alfabet chiński i to, że można komunikować się za pomocą „krzaczków”. Później miałem więcej do czynienia z Japonią i te „krzaczki” kojarzyłem bardziej z językiem japońskim, który zapożyczył ok. 2000 chińskich znaków do swojego alfabetu. Śp. o. Malek napisał pracę magisterską na temat ruchu synkretycznego w Japonii – Tenri-kyō (Nauka Niebiańskiej Mądrości), dopiero po przybyciu do instytutu zaczął bardziej zgłębiać taoizm religijny.
Jak wyglądała Twoja praktyka misyjna OTP (Overseas Training Programme)?
Wyjechałem na nią w 1980 r. do Anglii, gdzie przy pomocy angielskiego miałem uczyć się chińskiego, bo w Polsce jeszcze nie było podręczników do chińskiego. Kurs trwał dziewięć miesięcy, a potem wyjazd na Tajwan. Mieliśmy kłopoty z uzyskaniem wizy, co było wówczas normalne w kraju komunistycznym, jakim był PRL. Jednak udało się, tyle że po wjeździe na Tajwan na co najmniej 20 minut wstrzymano odprawę paszportową, kiedy zobaczono paszporty z komunistycznej Polski.
W ten sposób uczyłeś się Chin na Tajwanie. Jednak wcześniej, po nauczeniu się chińskiego…
Nie nauczyłem się – dopiero rozpocząłem naukę tego języka…
O. Roman Malek SVD w dniu świeceń kapłańskich z matką. Fot. Archiwum Instytutu Monumenta Sercia.
Tak, po tych początkach nauki wróciłeś do Pieniężna, żeby studiować teologię. Czy czas OTP pomógł Ci w tych studiach? Ja po powrocie z OTP w Zairze miałem inną perspektywę i inne spojrzenie na chrześcijaństwo.
Kiedy miałem jechać na Tajwan, wiedziałem, że tam będę studiował teologię w języku chińskim. Okazało się jednak, że to zbyt wielkie wyzwanie i lepiej jest studiować teologię w języku ojczystym. Więc z Tajwanu wróciłem na studia do Polski, a przed święceniami kapłańskimi wymieniłem trzy miejsca w petitio misionis jako opcjonalne w pracy misyjnej: Instytut Monumenta Sercia w Niemczech, Tajwan i na trzecim miejscu pracę wśród chińskiej mniejszości na Filipinach.
Po święceniach kapłańskich w 1986 r. udałem się do Sankt Augustin, gdzie znajduej się Instytut Monumenta Serica od 1972 r, a na uniwersytecie w Bonn studiowałem trzy specjalizacje: sinologię, filozofię i religioznawstwo porównawcze. W intstytucie śp. o. Malek wprowadzał mnie w pracę, bo jeszcze wtedy nie miałem pojęcia, co to jest praca naukowa czy redakcyjna, pisanie artykułów czy recenzji. I tak po 12 latach pracy w instytucie, kiedy znowu miałem się udać na Tajwan, aby tam pracować na uniwersytecie Fu Jen, byłem już przygotowany do pracy naukowej.
Co tam robiłeś? Nie uczyłeś przecież Chińczyków chińskiego…
Sinolog, który jedzie pracować w Chinach to taka sytuacja, jakby ktoś nosił sowy do Aten albo drewno do lasu. Tak więc na Tajwanie miałem sinologię w praktyce – miałem kontakt z językiem chińskim na co dzień, spotykałem się ze studentami. Jeśli chodzi o wykłady, to była to filozofia życia – wprowadzenie w system wartości w perspektywie wiary katolickiej. Przedmiot ten nie był lubiany.
Wielki Mur Chiński. Fot. Jacek Gniadek SVD
Dlaczego? Słuchaczami nie byli katolicy?
Tajwan liczy 24 mln ludności, katolików jest ok. 200 tys. a protestantów ok. 500 tys. Studenci wiedzieli, że jestem księdzem i bali się indoktrynacji katolickiej. Natomiast praca na uniwersytecie pozwoliła mi na założenie na Tajwanie filii Instytutu Monumenta Serica.
W jakim celu? Osoba z zewnątrz, na dodatek ksiądz, zakłada instytut sinologiczny w kraju z kulturą chińską?
Dzięki instytutowi mieliśmy możliwość organizowania konferencji i sympozjów naukowych, poprzez które można było upowszechniać osiągnięcia sinologii zachodniej. Oczywiście, jeden z sinologów chińskich wypowiedział swoje wątpliwości co do sinologów z krajów zachodnich, którzy – jako to określił – nawet nie potrafią poprawnie powiedzieć po mandaryńsku „cztery tony”. Jednak zainteresowanie chińską kulturą na Zachodzie jest duże i badania nad nią ogromne.
Po 12 latach pracy na Tajwanie powróciłeś do instytutu w Sankt Augustin. Dlaczego misjonarz-werbista pracuje nad wydaniem kolejnych serii książkowych? Jaki ma sens ta praca dla Ciebie jako misjonarza i kapłana?
Moja praca jest kontynuacją poprzedników. Kościół katolicki nie może zrezygnować z pracy intelektualnej. Postrzegam swoją pracę jako apostolat akademicko-naukowy. Nauki humanistyczne są poddawane różnym interpretacjom i ideologizacjom oraz coraz większej ateizacji. My staramy się o zachowanie jak największej obiektywizacji. Oczywiście, tak jak śp. o. Malkowi, leży mi na sercu i zależy mi, ażeby Kościół katolicki w Chinach, odradzając się, mógł przyczynić się do odrodzenia chrześcijaństwa w świecie. Jest to największy, pod względem liczby ludności, ateistyczny kraj na świecie, ale zarazem z olbrzymią liczbą chrześcijan i chrześcijaństwem, które ciągle się rozwija, mimo kontroli komunistów.
Stare miasto w Szanghaju. Fot. Jacek Gniadek SVD
To prawda: przed nastaniem rządów komunistów w Chinach kontynentalnych było ok. 3 mln katolików, a obecnie jest ich ok. 12 mln, a jeśli chodzi o protestantów – było ich ok. 800 tys. a jest ok. 80 mln. A wracając do o. Malka, jego wielkim dziełem jest projekt „Chińskie oblicza Chrystusa”. Czy ten projekt będzie kontynuowany, czy są teraz inne wyzwania?
Na razie nie mamy żadnego nowego projektu. Musimy brać pod uwagę sinizację religii, nie tylko chrześcijańskiej, bo także buddyzmu – jedynej religii, której udało się wpisać na stałe w tradycję kultury chińskiej. Do tradycji należy także taoizm i konfucjanizm. Sinizacja religii chrześcijańskiej polega na tym, aby dopasować tę religię, mającą korzenie poza Chinami, od strony prawnej oraz formować postawy obywatelskie po to, aby obecny stan rzeczy i komunistyczne rządy utwierdzić i zapewnić przyszłość ideologiczną. Istnieje program, aby łączyć ideologię komunistyczną z Kościołem katolickim, dlatego np. na terenie kościelnym muszą znajdować się wizerunki Mao Tse-tunga i Xi Jinpinga, obok papieża i biskupa. Sytuacja jest więc bardzo skomplikowana, a jeszcze bardziej się skomplikowała po podpisaniu dokumentu między Watykanem a Chinami dotyczącym święceń biskupich, ponieważ papieżowi zależy na tym, aby nie doszło do powstania Kościoła narodowego – patriotycznego w Chinach.
W Kościele katolickim w Chinach są nowe wyzwania, ponieważ jest podzielony na oficjalny, czyli patriotyczny i podziemny…
Mówmy o dwóch płucach Kościoła w Chinach…
Tak, zadaniem instytutu jest pokazywanie Kościoła i historii Chin, podkreślając, że nie są one zapomniane w Europie, a wręcz przeciwnie – docenia się wielką kulturę tego kraju. Nie jest to łatwe, bo np. nie można pojechać do Chin z wykładami, ale można zapraszać chińskich wykładowców na Stary Kontynent…
Nie, te kontakty z Chinami kontynentalnymi były utrzymywane przez uczelnie na Tajwanie i w Hongkongu. To był pomost między Chińczykami na kontynencie a Chińczykami zamorskimi. Jeśli chodzi o te wyzwania, to zrodziły się też rozczarowania. Dwa lata temu byłem bardziej entuzjastycznie nastawiony, z porozumieniem między Watykanem a Chinami wiązałem nadzieję na większy rozwój Kościoła. Niestety, tak się nie stało. Wcześniej mieliśmy tu ponad stu studentów, niektórych utalentowanych, o. Malek cieszył się i chciał, aby niektórzy z nich zostali nauczycielami uniwersyteckimi. Jednak nie ma możliwości, aby księża uczyli na uniwersytetach w Chinach. Mimo wszystko w tej sytuacji musimy zachować swój charyzmat jako misjonarze i robić to, co do nas należy.
W werbistowskim kościele w Taikia, gdzie pracował św. Józef Freinademetz. Fot. Jacek Gniadek SVD
Jesteście więc potrzebni, aby nam przypominać o Chinach, a z pracą wiąże się też modlitwa za Kościół w tym kraju. Jesteśmy za to bardzo wdzięczni, także za artykuły, które piszesz do polskiej wersji „China Heute” („Chiny Dzisiaj”). Jesteś członkiem Stowarzyszenia Sinicum im. Michała Boyma SJ, które w tym roku obchodzi dziesięciolecie. To są małe dzieła, ale są one ważne, bo Kościół w Chinach jest ważny, o czym przypomina też co roku dzień 24 maja, kiedy obchodzimy Dzień Modlitw za Kościół w tym kraju.
Ale módlmy się każdego dnia.
Do tego zapraszam, bo Janowi Pawłowi II, Benedyktowi XVI i Franciszkowi leży na sercu Kościół katolicki w Chinach. Można też mieć nadzieję, że znajdą się młodzi ludzie, którzy zafascynują Chiny, gdy będą patrzeć na misjonarza-werbistę i jego pracę naukową, zafascynują się Chinami.
Dziękuję za tę rozmowę i za to, że mogłem powiedzieć o misyjnej stronie mego życia. Chcę tylko dodać, że Chiny były pierwszym krajem, do którego udali się misjonarze ze Zgromadzenia Słowa Bożego. O tym trzeba pamiętać – to pierwsza miłość naszego zgromadzenia.
A ja cieszę się, że mimo iż nie jestem w Chinach, mogę pracować na rzecz Kościoła w tym kraju. Tego się nie spodziewałem. Opatrzność Boża nas zaskakuje i jeszcze może zaskoczyć, bo „ważne są tylko te dni, których jeszcze nie znamy”. Dziękuję za rozmowę.
Oprac. Lidia Popielepicz, red. nacz. Misjonarza
TEKST za: Misjonarz 11/2022, str. 3-5.
Całość wywiadu można odsłuchać na stronie www.rownoleznik.werbisci.pl - zob. „Chiński Kościół (nie tylko) z europejskiej perspektywy”