Siostra Jana Aiqing Zhang

14 maja 2018 roku, w czasie Zebrania Walnego Stowarzyszenia Sinicum, s. Jana Aiqing Zhang otrzymała dyplom ukończenia nauki sztuki użytkowej.Komisja Kwalifikacyjna Związku Polskich artystów Plastyków Polska Sztuka Użytkowa – okręg Warszawski przyjęła s. Janę jako członka ZPAP Polska Sztuka Użytkowa i uprawniła ją do posługiwania się tytułem artysty plastyka.

Z s. Janą Aiqing Zhang z Chin rozmawia Agnieszka Huf.

Agnieszka Huf: Jak trafiła Siostra do Polski?

Siostra Jana: W 2006 roku chiński ksiądz studiujący w Niemczech zapytał o. Romana Malka SVD, ówczesnego dyrektora Instytutu Monumenta Serica w Sankt Augustin, czy udałoby się zorganizować przyjazd chińskich sióstr zakonnych do Europy na studia. O. Malek zgodził się i zaczął czynić starania o nasz przyjazd do Polski. W 2007 roku wraz z trzema siostrami z mojego Zgromadzenia znalazłam się w Polsce.

AH: Jaka była siostry pierwsza reakcja na propozycję wyjazdu?

SJ: Na początku bardzo się przestraszyłam, bo nie znałam żadnego języka obcego. Ale Matka Generalna nalegała - powiedziała, że chce, żebym to właśnie ja jechała, bo uznała, że mam talent artystyczny. Zgodziłam się więc przez posłuszeństwo.

AH: Jak wyglądały początki w Polsce?

SJ: Oj, na początku było bardzo trudno. Na szczęście byłyśmy cztery, Franciszka i Katarzyna znały odrobinę angielskiego, ale i tak bardzo trudno było się dogadać. Siostra Aleksandra, która została naszą opiekunką w Polsce, wszystko musiała pokazywać gestami – spać, jeść... My też mówiłyśmy rękami. Mówiła, że jesteśmy jak niemowlęta – wszystkiego musimy uczyć się od początku. Okazało się, że panują tu zupełnie inne zwyczaje...

AH: No właśnie, jakie różnice kulturowe rzuciły się w oczy najbardziej?

SJ: Na przykład to, że w Polsce ludzie zachowują się znacznie ciszej. W Chinach wszyscy mówią głośno, prawie krzyczą. Kiedy rozmawiałyśmy między sobą po chińsku, wszyscy wokół myśleli, że wciąż się kłócimy. A u nas po prostu tak się rozmawia! Nie wiedziałyśmy, że to jest jakiś problem, ale kiedyś nawet w autobusie obca osoba zwróciła nam uwagę, że jesteśmy zbyt głośne.

AH: A inne różnice?

SJ: Przez pierwsze miesiące w Polsce ciągle byłam głodna. Mogłam mieć pełny żołądek, a i tak czuć głód. Wszystko dlatego, że w Chinach do każdego posiłku podawana jest zupa – na śniadanie, obiad i kolację. I bez tej zupy czułam się, jakbym nic nie zjadła – chleb, to było za mało. Ale powoli przyzwyczajałam się do Polski.

AH: Co Siostra robiła?

SJ: Na początku uczyłam się języka, ale to trwało tylko trzy miesiące. Potem razem z s. Hiacyntą uczyłyśmy się sztuki – głównie rzeźby, a także robienia witraży, mozaiki. W Chinach trudno jest kupić dewocjonalia, dlatego chciałyśmy nauczyć się jak najwięcej, żeby potem u nas móc wyrabiać przedmioty o tematyce chrześcijańskiej.

AH: Po trzech latach wróciła Siostra do Chin...

SJ: Tak, wróciłam do Chin. Nasz nauczyciel kazał nam pojechać do siebie, poćwiczyć to wszystko, czego się nauczyłyśmy, a potem wrócić do Polski na dalszą naukę. I faktycznie przez pierwszy rok mieszkałam w swoim Zgromadzeniu, gdzie miałam swoją pracownię i tworzyłam różne rzeczy. Potem okazało się, że ksiądz prowadzący parafię w jednym z miast poszukuje siostry zakonnej do pomocy i zostałam tam wysłana. Prowadziłam kręgi biblijne, pracowałam z dziećmi i studentami, miałam dużo obowiązków. Potem wróciłam do swojego Zgromadzenia. Po pięciu latach pobytu w Chinach przyjechałam znowu do Polski.

AH: A jak zaczęła się Siostry droga zakonna?

SJ: Pochodzę z katolickiej rodziny, mam trzech braci i siostrę, jestem najmłodsza. Mój tata zmarł kiedy miałam 6 lat. Wtedy opiekę nad nami przejął wujek – bo w Chinach kobieta nie może decydować o sobie, zawsze musi mieć nad sobą jakiegoś mężczyznę. Wujek nie był katolikiem, ale pozwalał nam chodzić do kościoła. Kiedy miałam 14 lat, zapragnęłam wstąpić do zakonu. Kleryk, który był wtedy w naszej parafii, domyślił się, co dzieje się w moim sercu i zapytał moją mamę, czy ja przypadkiem nie chcę zostać siostrą zakonną. Mama powiedziała, że tak, ja chcę – ale rodzina się nie zgadza. A wsparcie rodziny jest bardzo ważne, bo chińskie zakony zorganizowane są nieco inaczej – wyżywienie zapewnia zgromadzenie zakonne, ale odzież i inne potrzeby osobiste musi zaspokajać rodzina. A mój najstarszy brat jasno powiedział, że jeśli wstąpię do zakonu, to on się mnie wyrzeknie i nie będzie mi pomagał. Wtedy ten kleryk, który rozmawiał z moją mamą, zabrał mnie do swojego domu rodzinnego, gdzie zamieszkałam w zamian za opiekę nad jego chorą mamą. Dlatego do dziś mówię o nim brat – ksiądz. Tak więc mając 14 lat uciekłam z domu. Po trzech latach udało się spełnić marzenie i wstąpiłam do Zgromadzenia Sióstr Ducha Świętego Pocieszyciela.

AH: Jak wyglądały początki siostry życia zakonnego?

SJ: Na początku było bardzo, bardzo trudno. Trzeba wiedzieć, że rząd chiński w 1949 roku zamknął wszystkie istniejące zakony. Siostry zostały rozproszone, musiały iść do pracy, założyć rodziny – żadna forma życia zakonnego nie była dozwolona. Sytuacja zmieniła się dopiero po roku1980, kiedy władze zezwoliły na powstanie lokalnych zgromadzeń, podlegających władzy miejscowych biskupów. Rozpoczęły się wtedy poszukiwania sióstr, które pamiętały jeszcze czasy sprzed rewolucji, żeby jakoś odbudować życie zakonne. Ale te siostry to były już staruszki... Kiedy wstąpiłam do Zgromadzenia, miałam 17 lat, a moja mistrzyni nowicjatu ponad 80. Było nam bardzo trudno znaleźć wspólny język. Mieszkałyśmy w 28 osób w jednym pomieszczeniu. Nie dało się spać, bo co chwila któraś wstawała, wychodziła do toalety... W dzień pracy było bardzo dużo. Ale wiedziałam, że muszę to wytrzymać, bo do domu rodzinnego nie mam już powrotu. Chodziłam więc do kaplicy i opowiadałam o wszystkim Panu Jezusowi i Jego prosiłam o siłę.

AH: Co teraz, z perspektywy tych lat, podoba się Siostrze w Polsce najbardziej?

SJ: Najważniejsze dla mnie jest to, że mogę „prosto myśleć”. W Chinach relacje między ludźmi wyglądają zupełnie inaczej. Tam trzeba cały czas kombinować, zastanawiać się, co można powiedzieć. Bo tam powszechne jest manipulowanie prawdą, przeinaczanie faktów. Nawet przyjaciel może wykorzystać to, co mu powiem i użyć tego przeciwko mnie, jeśli będzie mieć z tego jakąś korzyść. Tu w Polsce nauczyłam się mówić wprost, szczerze. Mogę powiedzieć, że czegoś chcę albo nie chcę i nikt nie ma o to pretensji. W Chinach nie wolno okazywać uczuć, a tym bardziej przyznawać się do słabości. Nie można pokazać, że się czegoś boi, albo że się nie daje rady. A tu mogę być sobą.

AH: Mentalność ludzi jest inna?

SJ: Tak. Tam wszyscy są dla siebie bardzo ostrzy w relacjach. Rodzice krzyczą na dzieci, wychowują je bardzo surowo. Wśród dorosłych jest tak samo. W Polsce nauczyłam się, że kiedy rozmawiam z jakimś człowiekiem, to muszę najpierw słuchać, a potem mówić. Staram się zrozumieć ludzi, z którymi rozmawiam. Dopiero kiedy ich wysłucham, mogę spróbować pomóc im duchowo.

AH: Czego potrzebują żeńskie zgromadzenia zakonne w Chinach?

SJ: Te 50 lat, kiedy zakony nie mogły istnieć sprawiło, że mamy ogromną dziurę pokoleniową. Po otwarciu nowych możliwości obecnie nasze najstarsze siostry mają między 50 – 55 lat i nie mają się od kogo uczyć jak organizować życie zakonne, formować nowe. Dlatego formacja psychologiczna i duchowa w naszych zgromadzeniach jest bardzo słaba – zwyczajnie nie wiemy, jak się mamy rozwijać. Z tego powodu tak ważne jest, żeby utrzymywać kontakt ze zgromadzeniami z innych stron świata. Cieszymy się, kiedy siostry z Europy przyjeżdżają, aby uczyć nas, jak powinno wyglądać życie zakonne. Bardzo tego potrzebujemy.

AH: Jakie są Siostry plany na przyszłość?

SJ: Nie mam pojęcia (śmiech). Wszystko zależy od tego, czy uda mi się dostać pozwolenie na przedłużenie pobytu w Polsce. Jeśli tak, zostanę tutaj przez jakiś czas. Mam tu co robić – od jakiegoś czasu organizujemy Msze św. w języku chińskim. Staram się docierać do mieszkających w Polsce Chińczyków, zapraszać ich, organizować te wydarzenia. Ale w Chinach też miałabym dużo pracy. Zostawiam to Panu Bogu – On wie najlepiej, gdzie jestem najbardziej potrzebna, a ja pójdę tam, gdzie mnie pośle!